21. W roli pluszowego misia: Tynka

Wytłumaczyła się dopiero w środę. Po geografii i PO była już gotowa na wszystko. Profesor Zastojska znowu naoglądała się Przyjaciół i wkręciła sobie, że jej podopieczni muszą znać nazwy wszystkich stanów, bo jej uczniowie byli przecież inteligentniejsi od postaci komediowych. Wszystko ładnie i dobrze, ale po pierwsze – omawiali właśnie krainy geograficzne Azji, a po drugie – skoro Amerykanie zawsze zapomną o jednym ze swoich stanów, a oni mieszkają na miejscu, to czemu niby Polacy mieliby pamiętać? A, no przecież, bo jedyny serial, od jakiego geografica była uzależniona, pochodził z USA.

– Mogło być gorzej – wymamrotała Cleo, która zatrzymała się na czterdziestu – mogła wpaść w Bollywood.

– Nie kuś losu, potworo – Tynka miała pięćdziesiąt, ale była pewna, że połowa to miasta, nie stany.

Na PO, z kolei, zrobiło się całkiem surrealistycznie. Ksiądz Artur omawiał budowę czołgów. I to jeszcze była część logiczna i sensowna, nie naciągająca rzeczywistości. Problem pojawił się w momencie, kiedy zaczął tłumaczyć głównie problemy przy odpalaniu i prowadzeniu maszyn bojowych. Niektóre wypowiedzi padające z jego ust dotyczyły szczegółów i wyraźnie opierały się na czyichś doświadczeniach, najprawdopodobniej wielebnego w osobie własnej. Po czterdziestu pięciu minutach 9fd3a4cc9b7eabcacbbbe61d9eaee9adTynka obstawiała, że gdzieś na suburbiach istnieje osiedle, na plebanii którego zaparkowany jest prawdziwy pojazd pancerny.

Gdy w końcu dotarła do pokoju 506, Markiz już się zbierał.

Tynka była wyspana, uczesana, gotowa do walki i tylko troszkę zakręcona poprzednimi godzinami. Zmierzyła wzrokiem swojego przeciwnika. Uniosła brwi, starała się do tego ograniczyć wykazywanie zdziwienia. Jego Miłość przywdział własną wersję sportowego ubrania: odpowiednie buty, długie czarne spodnie (niestety nie ortalioniki), bluza i T-shirt. Fakt, bluza miała poprzyszywane perełki, a koszulka została prawdopodobnie ręcznie malowana w jeden z tych strasznie modnych wzorów ornamentowych, przypominających stare tapety. Włosy związał błękitną wstążką (z kokardką), dłonie zdobiły satynowe rękawiczki.

– Nie za ciepło na bluzę? – Tynka była szczerze zainteresowana. Choć sama musiała się męczyć w marynarce, nie rozumiała, czemu ktokolwiek z własnej, nieprzymuszonej woli ubrałby w taki żar coś, co przypominało polar.

– Trochę, ale czasem trzeba się poświęcić dla estetycznie zadowalającego efektu. – Przyjrzał jej się krytycznie. – Ten koncept może ci być nieco obcy. Wasze mundurki da się naprawdę uratować kilkoma akcesoriami. Czy, jeśli dorzucę tysiąc do twojej pensji, mogę liczyć na trochę… mniej raniące oczy widoki? Naprawdę, dopasowana koszula by cię nie zabiła. I może coś bardziej kremowego?

Zawarczała. To przykuło uwagę Jego Krytyczności.

Nie była pewna, dlaczego zawarczała. Jej usta się po prostu kilkakrotnie otworzyły i zamknęły, zanim wyrzuciła z siebie to, co miała na myśli. Dłonie ścisnęła w piąstki, ale fizycznie go nie zaatakowała. Była dużą dziewczynką i kontrolowała swoje impulsy. Nawet te całkowicie słuszne i odpowiednie dla sytuacji.9a6ddbf6518601ac13f60143f1262537

– To by było nie? – upewnił się.

Raz… Dwa… Trzy… Dziesięć…

– To by było nie.

– Słuchaj, Tynko, ja teraz lecę coś zjeść, potem do domu i na trening. Czy to jest coś pilnego?

Pilne to dużo powiedziane. W gruncie rzeczy chodziło o to, że teraz, kiedy pozaliczała większość przedmiotów, napisała prawie wszystkie prace, pozostawały jej tylko języki, testy do matury i… no, nudziła się niemiłosiernie. Choć Cleo już w poniedziałek wieczorem wszczęła kampanię uspołeczniania Walentyny Sworskiej, to tak naprawdę nic ciekawego się w środku tygodnia nie działo.

Może Tynka powinna przejść się do biblioteki i zacząć romansować z jakimiś niedoczytanymi książeczkami? Coś musiało ją w końcu zainteresować, prawda? Albo zrobi kolejne podejście do gier komputerowych. Albo spróbuje zanurkować w bardziej przerażające odmęty jej fandomów? Oj, na gwałt potrzebowała nowego hobby.

– Nie, nic pilnego. Daj znać, jak jesteś dostępny tutaj.

Wszystko skończyłoby się dobrze i kolorowo, Tynka poszłaby do domu i zaczęła sprzątać, czy wygrzebałaby jakiś nowy maraton serialowy, w każdym razie – byłaby bezpieczna, szczęśliwa i samiutka, gdyby tylko, w tej właśnie chwili, do pokoju nie wparadował Armani.

– Nareszcie! – wykrzyknął uśmiechając się jednym z tych telewizyjnych grymasów, które wpędzały widownię w przeświadczenie, że właśnie dostała po oczach fleszem. – Jeszcze tydzień i zacząłbym podejrzewać, że ją przede mną chowasz.

– A niby czemu miałbym ją chować?

StandOff-copyNagle obaj pozowali. Przyjęli pozycję numer trzy, uśmiech numer dziesięć i coś dziwnego robili z biodrami. Wypychali je, nie wypychając jednocześnie, to było na tyle subtelne, że z daleka zawsze uchodziło jej uwadze, szczególnie kiedy wzrok przyklejała do Markizowych falbanek. Przy luźnych spodniach i Tkackim w roli lustrzanego odbicia, gest stał się nareszcie rozpoznawalny. Delikatnie odchylone plecy, ramiona do przodu, miednica też. Tylko troszkę, w granicach dozwolonych poza wybiegami i sesjami zdjęciowymi.

Tu właśnie znajdowało się źródło problemów Tynki. Zamiast zająć się czymś normalnym, jak stalkowanie przez internet ulubionego aktora lub piosenkarza, albo, na przykład, dajmy na to ceramiką, malowaniem, skrapbookingiem, Tynka przez ostatnie dwa lata z oślim zacięciem przyklejała oczy do tego tu dandysika. Analizowanie jego postury było odruchem. To przykre, po prostu przykre. Pierwsze, co zrobi po powrocie do domu, to wejdzie na jakiś serwis z filmikami i przeszuka go pod kątem wywiadów z ekipą jej ulubionych seriali. Ktoś musiał się okazać godny jej obsesji. Może jeden z tych przynoszących ślinę na usta wampirów, tego teraz było sporo. Któryś musiał się okazać inteligentny, oczytany i zabawny. Może Wiking? Albo zrobi kolejne podejście do Jedenastego Doktora?

Tymczasem panowie stali i milczeli. Może nie tyle „milczeli”, co niczego na głos nie wypowiadali. Jakaś forma komunikacji, czy to pozawerbalna, czy telepatyczna, bez wątpienia miała tutaj miejsce. To nasunęło Tynce teorię, jakoby może tu wcale nie o nią chodziło? Może była tylko pretekstem do kontynuowania jakiegoś dłuższego konfliktu? Może Iłłakiewicz przyjął ją tak naprawdę głównie dlatego, że Armani ją chciał? A może Jeremiasz ją chciał, bo Markiz się nią zainteresował? Ta teoria niestety miała aż za dużo sensu.

– Przepraszam – Tynce zostało przerwać ciszę, bo oczywistym było, że oni się nie odezwą. Gdyby Armiani nie zastawiał drzwi, pewnie by ich zostawiła. Na godzinę przynajmniej. Później wróciłaby sprawdzić, czy już pochowali ogony. Albo biodra.

– Wychodzisz? – Armani uniósł brew, z jakiegoś powodu zadowolony takim rozwojem akcji.

– Oboje wychodzimy – oznajmił Markiz. Przestał pozować (przynajmniej miednicą) i zaczął kierować się w kierunku 6a00d8341bf67c53ef01bb083f529b970d-500wiwyjścia. Albo Tynki.

Armani nie tylko się usunął, ale otworzył i przytrzymał drzwi.

– Jerry, wybacz, ale jesteśmy już głodni. Obiecałem Walentynie, że ją odwiozę.

– Ja mogę ją odwieźć. Mam czas.

– Jedziemy do jednej restauracji, więc to by było bez sensu.

Jechali? Tynka nie wiedziała, że gdziekolwiek z nim jechała. Albo z Armanim. Ona szła kochać książki, na ile się orientowała. a potem, jak się skończą korki, wracała ósemką do domu, żeby rozpocząć poszukiwania nowej obsesji. To był jej solidny plan na to śliczne, słoneczne popołudnie i chciała się go trzymać. Nie aż tak, żeby teraz o tym powiedzieć. Jeszcze przyciągnęłaby do siebie dodatkową uwagę. Już i tak znalazła się w środku jakiegoś dziwnego sporu.

Szkoda, że nie posiadała pewności siebie Kleopatry. Wtedy wmówiłaby sobie, że obaj są nią zainteresowani i całe samcze pozowanie miało na celu zdobycie jej względów. Niestety, była przeklęta realistycznym podejściem do życia i jakkolwiek nie miała wątpliwości, że od bólu, w ramach udowadniania swojej racji, żaden z nich nie pohamowałby się przed ewentualnym uwiedzeniem jej osoby, to jeśli sprowadzić by rzecz do podstaw, robiła za dużego pluszowego misia, którego obaj trzymali za ramiona i nie chcieli puścić. Takie przytulanki zazwyczaj kończyły bez rączek. I, jakkolwiek opcja przespania się z którymkolwiek z nich nie była zupełnie odrzucająca, jej skromne doświadczenie z opieką nad pięciolatkami sugerowało, że nie o biednego misia chodziło, a o prawo do posiadania.

77d4da1eed2e428f6a81f530721734a2– A tak, słyszałem, że jesteście, albo raczej, że byliście parą. – „Nie wiedziałem, że kooochasz misia, uuuuu!”

– Jaką parą? Odwożę swoją pracownicę do domu, po drodze idziemy mnie nakarmić. Jerry, przestań oglądać telenowele, już ci na psychikę pada powoli. – „Nie kocham misia! Sam kochasz misia!”

– Ej! To nie ja mam romans z pracownicą. – „Wiktor kocha misia! Wiktor kocha misia!”

– Jaki, kurwa, romans?! – Oto i słowo, którego u pięciolatków nie usłyszała. Teraz ich kłótnia była „dorosła”, bo przeklinali i w ogóle.

Spojrzała na Markiza z politowaniem. Źle to zinterpretował, bo zaczął ją za język przepraszać.  Czyli jednak leksyka niezbędna do wyrażenia skruchy mieściła się w jego słowniku. Niesamowite.

Jakimś cudem wylądowała w samochodzie Markiza. Jego samochód był jedną z niewielu rzeczy, które sugerowały, że może jego charakter składa się z więcej niż dwóch, czy trzech cech charakteru. Iłłakiewicz jeździł srebrnym SUVem i to nawet nie jednym z tych ogromnych, wygadżecionych, rodem z „Moich supersłodkich szesnastych urodzin”, ale bardzo praktycznym i sensownym modelem. Dobrze, jeśli chodziło o samochody, Tynka była bardzo niezorientowanym stworzeniem. Nie posiadała, ani nie planowała wyrabiać prawa jazdy, potrafiła wymienić z dwadzieścia marek, ale niekoniecznie przypasować ich do odpowiednich logo. Wiedziała, które to Hummer i Corvette’a, bo te jej się podobały na filmach. Chociaż w sumie Corvette’ą nazywała wszystko, co przypominało jej Batmobil (ten stary, dobry, z kreskówek i filmów Burtona, nie nowe cudactwo całkowicie pozbawione klimatu i tegosiów nad przednimi kołami). Mogła powiedzieć, że w środku wszystko było beżowo-szare, szyby były przyciemniane i na tym się jej opis pojazdu Markiza niestety kończył.

– Wystarczy, że podwieziesz mnie na przystanek.2ba303ce461955f3a8ac24e3d63c8b64

Spojrzał na nią dziwnie.

– Autobusowy? – zapytał ostrożnie, jakby sobie tłumaczył z obcego języka.

– Tak, autobusowy. Oczywiście, że autobusowy. Wybacz, na piechotę mam trochę za daleko.

Czym mu się wydawało, że jeździła? Rowerem? Taksówkami? Naprawdę, wolała nie dopytywać się o to. Chociaż czasami zabierała się z Cleo (złotą, sportową Hondą, bez tegosiów nad przednimi kołami), nie widziała naprawdę problemu w dreptaniu dziesięciu minut do najbliższego przystanku.

Markiz pokręcił głową, ciągle zdumiony zwyczajami tubylczego pospólstwa i oświadczył, że najpierw pojadą coś zjeść.

Tynka od dziecka kochała filmy pirackie. Teraz też nie stroniła od dzieł uwzględniających morskich bandytów i statki spod czarnej bandery, ale już nie interesował jej skarb, a romansowa strona dzieła. W każdym razie jedno, czego człowiek się szybko z takich filmów uczył, to żeby nigdy, ale to nigdy, nie wchodzić na pokład potencjalnego wroga. Jedyną dobrą wymówką do złamania tej zasady był status rozbitka. Inaczej to jak wleźć samemu do nawiedzonego domu, w którym w przeciągu ostatnich kilku tygodni odnotowano serię niewyjaśnionych morderstw. Stawiając nogi na jakimkolwiek pokładzie, człowiek zdawał się całkowicie na załogę tegoż okrętu. Podobnie, niestety, z samochodami. Tu sytuacja malował się o tyle korzystniej, iż kapitan miał zajęte ręce, ale jeśli tenże kapitan był magiem i to dwa razy większym, dobrze zbudowanym, bardzo silnym fizycznie magiem, wejście do rzeczonego podejrzanego pojazdu należało po prostu do idiotycznych. Bo co miała niby teraz zrobić? Wyskoczyć? Mógł ją wywieźć wszędzie.

e1075719bcc73987135781501c0130adNie, tak naprawdę wcale się nie spodziewała się, że zostanie porwana, rzucona krokodylom na pożarcie albo podwieziona pod próg nawiedzonego domu, w którym przeciągu ostatnich kilku tygodni odnotowano serię niewyjaśnionych morderstw. Powód jej paniki był o wiele bardziej przyziemny. Choć latami zachwycała się jego wyborami odzieżowymi, po krótkiej znajomości i przesłodzonej kawie szczerze wątpiła w jego gust. To urocze i nieco ironiczne, że jeszcze miesiąc – dwa temu, taka wycieczka byłaby spełnieniem jej marzeń.

– Chciałaś porozmawiać, możemy porozmawiać przy lunchu. Jeszcze nie jadłaś, prawda?

– Chciałam zamienić dwa zdania, może trzy. Wytłumaczyć, swoje zachowanie z poniedziałku.

– Tłumacz.

Nie pomagał. Zagryzła zęby. Mieli trochę czasu, opowie swoją historię później, jak tylko on nauczy się nie grać jej na nerwach.

– Tynko, przestań być dziecinna.

– Dziecinna?

– Tak, dziecinna.

Teatralnie uniósł się i opadł na fotel. Wpakowali się w korek. Oczywiście, że wpakowali się w korek. Jechali środkiem miasta w godzinach szczytu. Super, więcej czasu w jego cudownym towarzystwie. Zaczęła szukać książki.

– Pracujemy razem – wystartował, jak tylko uchyliła okładkę. – Nie, przepraszam, ty pracujesz dla mnie. Będziemy spędzać sporo czasu w swoim towarzystwie, nie możesz przez cały czas podejrzewać, że zaraz cię zaatakuję. Bo tak właśnie się zachowujesz.

Co nie mogła? Niech patrzy i podziwia!

– Staram się zrelaksować. Czytanie mnie relaksuje. Potraktuj to jak oznakę zaufania.34dbed89cde7d54ea9464a1f5f4942a7

Zabrał jej oznakę zaufania i rzucił na tyle siedzenie. Jak śmiała w końcu nie wpatrywać się w niego rozkochanymi oczami?

– Powiedz, czemu Jerry twierdził, że byliśmy parą.

– Jerry, Jeremiasz, nie miał nas za parę. Wyrażał swoje rozbawienie ogólną opinią.

– Czemu ogólna opinia uważała, że byliśmy parą.

Hej! To mogło być zabawne.

– Bo z tobą zerwałam publicznie.

Uśmiechnął się, a raczej zamienił istniejący uśmiech na bardziej nerwowy model. Widziała to w zaciśniętej szczęce. Proszę, proszę, męczenie innych rzeczywiście mogło być zabawne. Teraz oboje mogli czerpać przyjemność ze swoich „rozmów”.

– Czemu ze mną publicznie zerwałaś.

– Żeby nie być twoją dziewczyną.

– Nie byłaś moją dziewczyną.

– Fakt, nie byłam.

– Tynka!

0248f6f31d7e47f344dc1d82f6d26ad5– Wiktorze? – zapytała najsłodszym, najbardziej niewinnym głosikiem, jaki kiedykolwiek z siebie wykrzesała.

– Czemu, jeśli nie byłaś moją dziewczyną, publicznie ze mną zerwałaś?

– Bo jakiś baran oznajmił, że mu się taka, a nie inna podobam, przy świadkach i zaczął opisywać, jak mu się cieplutko i mrowiąco robi na serduszku. Brzmi znajomo?

– Nie chciała go za całe zajście winić, przynajmniej nie tak wprost, ale poczuła się sprowokowana. Jakoś zawsze potrafił ją zirytować.

– Co to ma do rzeczy? Mogę mówić, co mi się podoba, to nie znaczy, że wyznaję ci miłość. Nie zrozum mnie źle, jesteś piękną kobietą i chętnie rozważę opcję nawiązania romansu, ale poczekaj chociaż, aż zaproponuję. Albo sama zaproponuj. – Uznała, że starał się być dyplomatyczny. Na swój własny narcystyczny sposób. Słodkie.

Teraz to Tynka się zaśmiała.

– Pokażę ci coś, jak staniemy. I nie bój się, ja nie jestem zainteresowana rozważaniem tej twojej opcji.

Zatrzymali się w chińskiej knajpie, którą tak naprawdę prowadzili Tajlandczycy. Lokal był bardzo nowoczesny i elegancki, nie fast food, jednak nie do końca poziom, jakiego się Tynka po Jego Wybredności spodziewała. Zawsze wyobrażała sobie Markiza w jednym z licznych dworków przerobionych na restauracje. Albo w kiczowatym, pseudo-klasycystycznym hotelu.

Choć nie była specjalnie głodna, kolorowe egzotyczne jedzonko się do niej ładnie uśmiechało z menu, więc zamówiła jakąś ostrą zupkę i 2aea3ce588be5c85171fe4bc8de4f0e2najmniej podejrzane pierożki. Jej kompan z kolei… No, Tynka nie do końca go słuchała, a może tylko nie uwierzyła w to, co słyszy. Ciągle miała problemy z dowierzaniem, kiedy dwadzieścia minut później pojawił się przed nim talerz z górą nudli oraz owoców w miodowo-kokosowym sosie, solidnie dosłodzony smoothe kalifornijski (o którego istnieniu Tynka się właśnie dowiedziała) i słodkie bułeczki do zagryzienia. Tynkę mdliło na sam widok posiłku.

Zanim przynieśli jedzonko, pokazała poniedziałkowe SMSy. Swoją rozmowę z Cleo skasowała, zostało więc czterdzieści-kilka wiadomości gratulujących jej związku, prawie trzydzieści wyrażających zawód, urazę, obietnice zemsty i takie tam, dalej zaś bite pół setki z mniej czy bardziej szczerymi kondolencjami z powodu rozstania.

Reakcja jej niedoszłego byłego?

– Aaaa!

Zadowolone, radosne, błogie, banalizujące „Aaaa”. Serio, momentami chciała go tylko udusić. Należało mu się.

– Widzisz – spróbowała mu wytłumaczyć – z twojej strony lustra to są korytarze lasek piszczących na twój widok. Z mojej, pół szkoły walniętych, plotkujących, bardzo aktywnych maniaczek. Wybrałam najszybszy, moim zdaniem, sposób poradzenia sobie z problemem. Ja nawet nie wiem, skąd większość z nich wytrzasnęła mój numer.

– Ja mogłem im wytłumaczyć…

– Nie wątpię, ale… no, dzięki.

– Ale co?

– Twoje usta czasami się otwierają i wylatuje z nich ta jedna rzecz, która zawsze pogorszy sprawę.

– Jak przy szcześćdziesięciu kilo?

– Jak teraz – potwierdziła.

Dodaj komentarz